poniedziałek, 23 września 2013

Pains of being Teenager!

'Królowie lata' zaczynają się strasznie topornie. Kanciaste sceny, przydługawe przedstawienie postaci, ich problemów dorastania, niezrozumienia ze strony rodziców. Myślisz sobie: 'Nuuuuuda, gdzie to lekkie, wakacyjne kino, które obiecał mi trailer?!'. Potem robi się lepiej, z każda minutą film nabiera tempa, staje się dynamiczny, jednak zaczynają cię irytować zdjęcia. Pretensjonalne promienie słońca, smugi światła wylewające się na ekran niemal w każdej scenie mogą trochę zmęczyć. Zastanawiacie się teraz nad tym dlaczego piszę o tym filmie, skoro taki zły? Bo wszystkie te zarzuciki powyżej szybko giną w otchłaniach uroku, humoru i pełnej wspaniałości, którą na ekranie dostajemy później.

W zamierzony czy nie sposób (I don't care!), reżyser bawi się kinem, a my bawimy się świetnie razem z nim. Prześlizgujemy się po znanych elementach kina kowbojskiego, samurajskiego, dostaje się też teenage drammie i trochę pretensjonalnym filmom artystycznym (Wydaje się jakby reżyser celował trochę w Malicka i jego 'Drzewo życia'). I wtedy staje się jasne, że ten początek taki ciężki i niestrawny to nie przypadek. To było przemyślane i celowe pokazanie męki naszych bohaterów, zanim 'poszli na swoje'. Bo to wtedy dopiero zaczyna się jazda!

Poznajemy trzech muszkieterów z amerykańskich przedmieść - idealistę Joe, jego najlepszego przyjaciela Patricka i... Biaggio. Och Biaggio! Tej ostatniej postaci warto by poświęcić osobny film. Biaggio zaskoczy Was wiele razy, zdecydowanie najbardziej wyrazista, najlepiej napisana i odegrana rola w filmie. Syn włoskich imigrantów, z usposobieniem terrorysty, który dołącza do chłopaków dlatego, że boją się mu odmówić. Gdy tylko pojawia się na ekranie sprawia, że umierasz ze śmiechu. Wielkie brawa dla młodego aktora! Zresztą wszyscy trzej panowie odwalili kawał dobrej roboty, pokazując, każdy na swój sposób, trudy wchodzenia w dorosłe życie i stawania się mężczyzną. Zmęczeni nadopiekuńczością rodziców, uciekają z domu i budują w lesie chatkę, której pozazdrościłby im niejeden Robinson Crusoe! W dźwiękach rewelacyjnie dobranego soundtracku, mogą robić co chcą, kiedy chcą i nic ich nie ogranicza. Dorosłość oznacza dla nich wolność, ale czy na pewno? Za parę lat gorzko przekonają się, że to wcale nie wygląda tak kolorowo, ale ćsii... - niech cieszą się dniem!

Jest w życiu każdego człowieka takie lato, gdy przestaje być on dzieckiem i wchodzi powoli w świat dorosłych. Gdy kumpel z piaskownicy staje się prawdziwym przyjacielem, a dziewczyna z sąsiedztwa pierwszym zauroczeniem. Właśnie to lato pokazał nam reżyser, odkurzając i spełniając jednocześnie wiele zapomnianych marzeń. Kto z nas bowiem nie chciał w dzieciństwie przeżyć takiej przygody, jak nasi bohaterowie? Uciec z domu i zamieszkać w  leśnym domku, w którym można robić milion najlepszych rzeczy z prawdziwymi przyjaciółmi? Skrajna naiwność tego filmu wszędzie indziej raziła by po oczach, niczym promienie słońca w prawie każdej jego scenie, ale nie tu. Tu jest absolutnie uzasadniona, wręcz pożądana. Czym bowiem byłyby marzenia bez naiwności?

Królowie lata (2013) reż. J. Vogt-Roberts

środa, 18 września 2013

Co gryzie księdza Adama?

Wszyscy trochę na siłę przyklejają najnowszemu filmowi Szumowskiej etykietkę kontrowersyjnego, obrazoburczego, przełamującego tabu. A raczej zarzucają, że taki nie jest. Temat faktycznie, daje ku temu powody, ale czy opowieść o księdzu geju musi szokować? Reżyserka poszła w trochę inną stronę, tworząc delikatny i emocjonalny film o bólu i bezsilności w wyborze tego, kogo się kocha i jak się kocha.

Ksiądz Adam (Chyra) jest 'spoko'. Jego podopieczni przepadają za nim. Nie smęci, nie moralizuje, ale wychowuje mądrze. Gra z nimi w piłkę, napije się piwa pod sklepem, za pokutę zadaje bieganie. Bo bieganie jest ważne dla Księdza Adama, pozwala skupić się na myśleniu, ale przede wszystkim jest ucieczką od wątpliwości i słabości. Film rozpoczyna się zresztą sceną biegu. W pięknie sfotografowanych kadrach bohater szarym świtem przemierza lasy. Gołym okiem widać nawiązania do samotnych, wielkomiejskich bohaterów, jak chociażby Brandona ze 'Wstydu' McQueena i przydługawej sceny biegu ulicami Nowego Jorku.

W filmie nawiązań jest więcej. Dynia (Kościukiewicz) to istne skrzyżowanie Gilberta Grape'a z village hipsta. Outsider w ponaciąganych swetrach, upośledzony brat, trochę toksyczna rodzina i znów chęć ucieczki. Może właśnie to tak bardzo zbliża bohaterów do siebie. W księdzu, Dynia znajduje bratnią duszę. Milcząca przyjaźń stopniowo przeradza się w coś głębszego, silniejszego. 
W 'W imię...' znaleźć można kilka perełek, jak doskonała scena, gdy pijany katolicki ksiądz tańczy z portretem papieża w rytm piosenki 'The Funerel', indie rockowej grupy Band of Horses (NWwŻPF uwielbia tą piosenkę, ale od czasu obejrzenia filmu, patrzy na nią, a w zasadzie słucha, zupełnie inaczej). Scena ta jest bowiem jednocześnie niezwykle zabawna i poruszająca, a przede wszystkim przybliża do samotności i desperacji bohatera bardziej, niż jakikolwiek inny moment w filmie. Także scena w kukurydzy nie pozostawi Was obojętnymi. Jak już opadnięta ze zdziwienia szczęka wróci na miejsce, dotrze do Was jej symbolika. Jest to kwintesencja całego filmu. Bieg w polu kukurydzy jest jak uwolnienie emocji, pragnień, poszukiwanie własnego ja, redefiniowanie swojej męskości. Wreszcie scena, gdy ksiądz Adam krzyczy, że 'Nie jest pedofilem, jest pedałem!', po której mamy pewność, że Szumowska wcale nie chciała szokować, moralizować, ani poruszać kontrowersyjnego tematu wykorzystywania dzieci przez osoby duchowne. Tu chodziło o co innego.

Reżyserka nie uniknęła jednak potknięć. Wątek samotnej mężatki (Ostaszewska) próbującej uwieść księdza jest trochę na siłę, zupełnie niepotrzebny. No i kusicielka Ewa próbująca sprowadzić na złą drogę księdza Adama? Jakbym już gdzieś to widział... Okropne jest także zakończenie filmu. Myślę, że gdybym zakończył seans 3 min wcześniej, ogólny odbiór byłby przynajmniej o punkt wyżej, a tak pozostał mały niesmak. 'W imię...' zachwyca za to aktorstwem. I bynajmniej nie chodzi mi o doskonałego Chyrę, bo to klasa aktorska, czy dorównującego mu z powodzeniem Kościukiewicza. Na szczególna uwagę zasługują młodzi chłopcy wcielając się w podopiecznych księdza Adama. Ich naturalność, szczerość, sposób w jaki wypowiadają kwestie, przeklinają, kłócą się i żartują z opiekuna, wprowadza sporo prawdy i takiej ludzkiej normalności do filmu.

Film nie jest arcydziełem, Szumowska trochę gubi się, daje nam bardzo nierówny obraz. Jednak jest to trochę inna Szumowska. Nie ta z czarnym humorem, lekkością i dystansem opowiadająca o trudnych i dramatycznych sprawach w świetnych '33 scenach z życia', czy na siłę szokująca w odważnym 'Sponsoringu'. To Szumowska wrażliwa, delikatna i zmysłowa.

W imię... (2013) reż. M. Szumowska

wtorek, 3 września 2013

Ballada o Monroe i Alabamie

Są rzeczy, których NWwŻPF może nie tyle, że nie toleruje, co bardzo nie lubi w filmach. Należą do nich między innymi: kowboje, dzieci, muzyka country, czy nadmierna łzawość i przesadne wzruszenia. Wszystko to są ważne elementy filmu 'W kręgu miłości'. Co zatem sprawiło, że NWwŻPF zachwyciło się jednak tym filmem? Już mówię.
Groningen znów opowiada o indywidualistach. Elise i Didier, mimo dzielących ich różnic, zakochują się od pierwszego wejrzenia. On mówi, ona słucha. On jest zachłyśniętym amerykańską kulturą country Belgiem, ona piękną tatuażystką. On jest romantycznym ateistą, ona religijna realistka. Gdy ich córka zapada na poważną chorobę ich miłość zostaje poddana prawdziwej próbie. 
W historii takiej jak ta, niezwykle łatwo popaść w sentymentalne tony i zatracić się w nich do reszty. Tylko po co? Reżyser robi co może, żeby tego uniknąć, woli skupić się na tym, żeby porządnie opowiedzieć ciekawą historię. Z pomocą dwójki utalentowanych aktorów, udaje mu się to wyśmienicie! Dzięki ciekawie zastosowanej nielinearnej narracji pokazuje czas gdy miłość rodzi się, jest w pełni i gdy powoli umiera. Pod tym względem dzieło Groningena bardzo przypomina 'Blue Valentine'. W porównaniu z filmem Cianfrance, 'W kręgu miłości' nieznacznie przegrywa w tym porównaniu, ale naprawdę przegranym będzie ten, kto filmu nie obejrzy.

'W kręgu miłości' to piękna filmowa ballada o życiu, miłości i stracie, która wywołuje dokładnie tyle łez, ile potrzeba i ani jednej więcej. W której kowboje kochają i wychowują dzieci i w której dźwięki country zamiast drażnić, wywołują uśmiech i pobudzają lewą stopę do rytmicznego podrygu.

W kręgu miłości (2012) reż. Felix Van Groeningen