wtorek, 26 listopada 2013

Seks, drugs i cekinów blask!

Istnieje ogólne przekonanie, że filmy telewizyjne z założenia są za słabe, żeby trafić do kin. Pokazywany na tegorocznym festiwalu w Cannes 'Behind the Candelabra', z wdziękiem i lekkością rozbija tę teorię na drobny, kolorowy pył zwany brokatem. Soderbergh bierze na warsztat biografię kultowej postaci lat 70-tych amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Seks, drugs i cekinów blask - oto co dostajemy finalnie!
Życiorys Władzia Liberace, równie genialnego co kiczowatego pianisty polskiego pochodzenia, posłużyła reżyserowi tylko za tło do niezwykle intymnej analizy związków. 'Behind the Candelabra' to skąpana w morzu błyskotek, często ocierająca się o kamp i niepozbawiona naprawdę dobrego poczucia humoru historia, którą bardzo dobrze się ogląda. No może poza Michaelem Douglasem. Aktor znany z wizerunku twardego, silnego i stanowczego mężczyzny tutaj pojawia się jako maksymalnie przegięty i zniewieściały gej ubrany w futra i obwieszony złotem. Rola równie irytująca co perfekcyjnie zagrana i zabawna. Takie rzeczy z postacią potrafią zrobić tylko najwięksi...
Na oklaski zasługuje także warstwa wizualna filmu. Piękne zdjęcia nie byłyby z pewnością tak udane bez genialnej charakteryzacji, kostiumów i scenografii. Przepych, złoto, bogactwo, luksus, kicz, kicz i jeszcze raz KICZ! Wszystko to jest na tyle spójne, wiarygodne, że aż po prostu ładne. Na koniec kilka słów o prawdziwej perełce tego filmu. Rob Lowe jako chirurg plastyczny będący jednocześnie żywą (ale nie na twarzy) antyreklamą swojego fachu jest bardzo zabawny i do tego tak bardzo znajomo wygląda...

Behind the Candelabra (2013) reż. S. Soderbergh

środa, 20 listopada 2013

Babę zesłał Bóg...

Roman Polański na dobre zadomowił się w teatrze. Nie da się ukryć, że ekranizacje sztuk są mu ostatnimi czasy bardzo bliskie. Wszak co jak nie ograniczona teatralna scenografia, intymny kontakt z widzem, niewielu aktorów, sprzyja bardziej tworzeniu klaustrofobicznego klimatu, ciasnych kadrów potęgujących napięcie. Pod tym względem nowy Polański, to tak naprawdę stary dobry Polański. Film oparty na strukturze koła, tajemnicza i jednocześnie magnetyczna kobieta, którą szybko pokochacie to tylko przykłady indywidualnego stylu reżysera, widoczne w każdym niemal jego filmie. 
W 'Wenus w futrze' poznajemy Vandę (Seigner), aktorką raczej ze spalonego teatru, a takie przynajmniej sprawia pozory. Wpada spóźniona na przesłuchanie do głównej roli, żując ostentacyjnie gumę, próbuje namówić sceptycznego reżysera (Amalric), żeby dał jej szansę. Gdy ten w końcu ulega, bardziej dla świętego spokoju, niż z ciekawości, sfrustrowany do granic jej zachowaniem, otrzymuje w końcu coś, czego zupełnie się nie spodziewał, a co kupiło zachwyt NWwŻPF tym filmem w mgnieniu oka. Scena, gdy Vanda wchodzi w rolę i zaczyna czytać tekst jest niesamowita i przyprawiła NWwŻPF o prawdziwe ciary! Od tej pory stajemy się świadkami zimnej wojny o dominację i władzę pomiędzy mistrzem i jego muzą. W czasie seansu role wielokrotnie się odwrócą, a dwójka doskonałych aktorów (zwłaszcza Seigner) zadba o to, żebyśmy z wypiekami na twarzy oglądali to, co dzieje się na ekranie. 
Polański genialne podkreśla swoisty paradoks różnic i współistnienia płci przeciwnych. Z jednej strony pokazuje kobietę w roli podrzędnej, jako prezent ofiarowany przez boga mężczyźnie, coś w rodzaju nagrody za bycie mężczyzną. Jednocześnie stawia ją w pozycji dominującej, jako boski dar, coś nadludzkiego. 'Z woli nieba jestem tu, więc się do mnie módl' - śpiewała Renata Przemyk w piosence, której tytuł jest również tytułem tego tekstu, ja widać nie bez przyczyny. Reżyser bowiem z wirtuozerią doświadczonego perwersa, bawi się, żongluje seksualnością swoich bohaterów. Umieszczając 'na górze' raz jego, raz ją, stanowczo wypowiada się w temacie gender, inteligentnie i z wyczuciem kpi sobie z teorii fallocentrycznej, stawiającej mężczyznę w centrum wszechświata. W tym samym czasie umieszcza wielkiego kaktusa/penisa w centralnym punkcie scenografii teatralnej, która została w teatrze po inscenizacji 'Dyliżansu'. Chce nam powiedzieć, że nie wszystko kręci się wokół seksu? A może wręcz przeciwnie...
Polański wie jak robić filmy, budować nastrój i zadowolić swoich największych fanów. Gdy do tego ma do dyspozycji dobry tekst z soczystymi dialogami i rewelacyjnych aktorów, bez trudu tworzy godny uwagi film, który pozostaje w pamięci. Niby z humorem, ale jednak trochę gorzko odnosi się także do swojej sytuacji. Nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec, że postać reżysera Thomasa to kalka jego samego. 

Wenus w futrze (2013) reż. R. Polański

piątek, 15 listopada 2013

Liczę do pięciu...

Filmy takie jak 'Pięć tańców', małe i skromne, pokazują coś, co rzadko można znaleźć w dużych produkcjach. Pokazują, że każde miasto ma w sobie miliony małych historii, które czasami są nudne, czasami nic nie znaczące ale zawsze są równie ważne dla ich bohaterów i tak samo warte opowiedzenia. 
Historia Chipa taka właśnie jest. Banalna, prosta, nieoryginalna. Ot chłopak z małego miasteczka przyjeżdża do Nowego Jorku, szukając swojego miejsca na ziemi. Nie wie kim jest, nie wie co czuje i jak czuje. Kocha tańczyć. Znajome? Jasne! Bo ta historia, mimo, że ważna jest tłem dla pięknej muzyki i wspaniałego tańca, których w tym skromnym filmie nie brakuje. Faktycznie układy choreograficzne, ruch sceniczny aktorów ich technika to bardzo mocne punkty obrazu Alana Browna i stoją na wysokim poziomie. Do tego bardzo nastrojowa i jednocześnie emocjonująca ścieżka dźwiękowa wypełniona spokojnymi balladami. 'Pięć tańców' to film, w którym wszyscy miłośnicy tańca zakochają się w pięć minut, a tym bardziej wrażliwym spłynie niejedna łza po policzku.

Pięć tańców (2013) reż. A. Brown

wtorek, 12 listopada 2013

Przegadany

Napisany, nakręcony i zmontowany w niecałe dwa miesiące 'Pusty dom' to uroczy i mały film, który mimo swojego metafizycznego przesłania pozostaje lekki w odbiorze. Kim Ki-duk tworzy niemal milczące, a jednocześnie głęboko poruszające lovestory. Historię dwojga wyrzutków, którzy odnajdują takie zwyczajne szczęście i normalność w bardzo nienormalnych okolicznościach.
On włamuje się do cudzych domów, robi pranie, najada się, ucina drzemkę i zawsze coś naprawia. Jakby chciał przeprosić za to co robi, odwdzięczyć się właścicielom za pomoc, której nieświadomie mu udzielają. Ona jest niewolnicą zaborczego męża. Bita, poniżana i więziona w jednym z domów, do którego włamuje się On. Historia z pozoru banalna i prosta, w rękach dobrego i utalentowanego reżysera nabiera zupełnie innego znaczenia.
'Pusty dom' ma w sobie coś magnetycznego, co również hipnotyzuje podczas seansu, pozwala przeżyć więcej niż intelektualne zaangażowanie. Jest jak wzruszająca historia miłosna, która wydaje się nie istnieć na mapach realnego świata, ramach życia, które uważamy za normalne. Jest jak duch, który mieszka w pustych, opuszczonych przez innych pomieszczeniach.


Pusty dom (2004) reż. K. Ki-duk

środa, 6 listopada 2013

Jeunet? Je t'aime!

Delikatesy to postapokaliptyczna komedia romantyczno-kanibalistyczna. Film równie dziwny, co uroczy, jednocześnie mroczny i zabawny. Każda scena przepełniona jest czarnym, ciężkim humorem i wszechobecnym absurdem, który nie irytuje, wręcz przeciwnie, fascynuje! Wspaniałe jest zróżnicowanie bohaterów kamienicy, która chwilami bardziej przypomina szpital psychiatryczny.
Poznajemy jej właściciela, rzeźnika, który od czasu do czasu częstuje swoich lokatorów mięsem. Towarem najbardziej deficytowym ze wszystkich. W zamian otrzymuje ziarna i inne dobra. Rzeźnik zatrudnia co raz to nowych pomocników, którzy bardzo szybko 'przepadają' w tajemniczych okolicznościach, które dziwnym trafem łączą się z dostawą świeżego mięsa w tytułowych delikatesach. Sytuacja zmienia się, gdy feralną posadę przyjmuje były klaun (genialny Dominique Pinon), w którym zakochuje się córka rzeźnika. W filmie barwnych postaci nie brakuje, ze szczególna sympatią dla znerwicowanej sąsiadki, która cięgle próbuje się zabić w równie zabawny co nieudolny sposób. Film jest także wspaniały pod względem wizualnym - genialne ujęcia, ciekawy montaż, kolorystyka, scenografia. Wszystko to sprawia, że chce się zadać fundamentalne pytanie: Jeśli to nie jest kwiintesencją kina, to co nią jest?

Jeunet jest mistrzem w uzewnętrznianiu takich dziwności, natręctw, małych słabości, które każdy z nas posiada. NWwŻPF uwielbia podczas sensu myśleć sobie: 'Ojacie, też tak tam!'. Na pewno wiecie, o co mi chodzi, bo w filmach Jeuneta zdarza się to ciągle. Zabieg ten, styl, nie wiem jak to nazwać,  nadaje postaciom wymiar autentyczny do granic możliwości i sprawia, że chcemy  i utożsamiamy się z nimi. Nikt jak Jeunet nie potrafi ponadto połączyć kanibalizmu, prób samobójczych z miłością i partyzanckim podziemiem, tworząc jednocześnie zabawny, mądry, oryginalny i przede wszystkim genialny film! 



Delikatesy (1991) reż. Jean-Pierre Jeunet, M. Caro