środa, 9 lipca 2014

Hasztag - Potęga

Cześć, mam na imię Michał. Na Facebooku jako Mike, 'czekinuje' się w fancy miejscach. Kolekcjonuję smutną muzykę na YouTube - im mniej komercyjną tym lepiej. W wolnych chwilach, których mam coraz mniej, piszę filmowego Bloga. Czasami Twittuję, jak bardzo zły film widziałem. Robię #samojebki lub jak kto woli #selfie na Instagramie i śledzę milion pięknych blogów na Tumblrze. Dzień zaczynam od owsianki i przejrzenia społecznościowych aplikacji na 'ajfonie'. Tworzę swoją rzeczywistość i 'szeruję' się nią z innymi, nadużywając coraz bardziej zmyślnych i przekombinowanych hasztagów. #Żyję.
Bo hasztag to dziś potęga. Wie o tym również Jon, zapalony muzyk, którego poznajemy, gdy przypadkiem dołącza do ekscentrycznego zespołu jako zastępstwo dla kolejnego klawiszowca. Frontmanem grupy jest Frank - człowiek z wielką, plastikową kulą na głowie, ale o nim za chwilę. Muzyka jest całym życiem Jona. Film otwiera zabawna sekwencja, w której bohater trochę na siłę szuka inspiracji dosłownie wszędzie, tworząc teksty delikatnie mówiąc 'oryginalne'. Niecodzienne podejście do muzyki, zapał i pasja sprawiają, że chłopak szybko znajduje wspólny język z wycofanym i nieco dziwnym Frankiem. Frank w oczach członków zespołu, a także Jona jest geniuszem. Tajemnica którą skrywa wraz z twarzą, dodatkowo nakręca całą sytuację. Nikt nie widział jego schowanej za wielką, plastikową kulą twarzy, w związku z tym wyraża swoje emocje muzyką, ale nie tylko. Podobnie jak Jon, który tworzy zabawne hasztagi na Twitterze, Frank werbalnie wyraża jakie emocje malują cię obecnie na jego facjacie. To właśnie jest trochę takim drugim dnem filmu. Pokazanie jak bardzo zamykamy się przed światem w naszych plastikowych kulach zwanych portalami społecznościowymi i wyrażając nasze emocje hasztagami, trochę izolujemy się od prawdziwego świata. Ten wykreowany jest przecież ciekawszy...
Z drugiej strony film Abrahamsona to przede wszystkim bardzo udana i zabawna satyra na to, jak łatwo dziś zrobić karierę własnie przy pomocy mediów społecznościowych - wystarczy szczypta kontrowersji i garść dobrych hasztagów. Jon, w tajemnicy przed resztą zespołu publikuje na YouTube krótkie filmiki obrazujące proces powstawania płyty zespołu, a że 'Frank' to bardziej miejsce zgrupowania prawdziwych freaków, niż film, toteż nagrania szybko robią furorę w sieci i przysparzają rzesze fanów. Jak wiadomo, każdy sukces musi nieść ze sobą ofiary, a każdy poprawny film posiadać zwroty akcji. Jon, zdobywając zaufanie Franka, szybko buduje swoją pozycję w grupie coraz szerzej ją promując, kosztem niezależności, bezkompromisowości. Czy to się przypadkiem jakoś nie nazywa? Komercja? Hmm...?
W zespole pojawia się coraz więcej konfliktów, głównie pomiędzy Jonem i Clarą, która miała do tej pory największy wpływ na Franka. Ten, niczym wszyscy wielcy artyści, legendy sceny, pozostaje w tym wszystkim gdzieś po środku, zagubiony. Niczym chorągiewka, daje manipulować sobą, ulega wpływom 'doradców', popleczników. To kolejna pułapka sławy i taniej popularności, którą reżyser tak celnie wytyka w filmie. Dużo zasługi w tym świetnie napisanym i genialnie wręcz zagranym postaciom Franka, Jona i Clary. Fassbender, który gra w zasadzie tylko głosem i ekspresją ciała, tworzy jedną z najlepszych kreacji w karierze. Odsłaniając ogromny talent komediowy, wyjątkowo nie pokazuje penisa - dwie nowości w jego karierze. Na uwagę zasługuje również niezwykle dynamiczna i charyzmatyczna rola Maggie Gyllenhaal - najciekawsza od czasu 'Sekretarki'.
Tak bardzo nie chciałem zaczynać żadnego akapitu od tego wyświechtanego frazesu, no ale no, nie da się, a zatem... 'Żyjemy w świecie' zdominowanym przez media społecznościowe, gdzie gwiazdą może zostać każdy, nie ubierając stanika na mecz piłki nożnej, wrzucając do internetu covery piosenek nagrywane komórką, albo wywiady z trzecioligowymi gwiazdami w małej kawalerce. Satyra na takie łatwe kariery to w świecie filmu nic nowego, Abrahamsonowi udało się natomiast coś, co potrafili zrobić nieliczni - rozbawić widzów. 'Frank' jest faktycznie bardzo zabawny i to nie na zasadzie czekania pół filmu na jeden gag, ale ciągłej dobrej zabawy. Zabawy, która gdy się nad nią trochę zastanowić, pozostawia lekki posmak goryczy w ustach. A chyba o to właśnie w udanej satyrze chodzi. Czy wyciągniemy z tego jakąś lekcję? Za chwile skończę ten tekst, udostępnię go na Facebooku, Instagramie itp. Jedno jest pewne, wśród hasztagów znajdzie się jeden - #hipokryta. 

Frank (2014) reż. L. Abrahamson