wtorek, 3 września 2013

Ballada o Monroe i Alabamie

Są rzeczy, których NWwŻPF może nie tyle, że nie toleruje, co bardzo nie lubi w filmach. Należą do nich między innymi: kowboje, dzieci, muzyka country, czy nadmierna łzawość i przesadne wzruszenia. Wszystko to są ważne elementy filmu 'W kręgu miłości'. Co zatem sprawiło, że NWwŻPF zachwyciło się jednak tym filmem? Już mówię.
Groningen znów opowiada o indywidualistach. Elise i Didier, mimo dzielących ich różnic, zakochują się od pierwszego wejrzenia. On mówi, ona słucha. On jest zachłyśniętym amerykańską kulturą country Belgiem, ona piękną tatuażystką. On jest romantycznym ateistą, ona religijna realistka. Gdy ich córka zapada na poważną chorobę ich miłość zostaje poddana prawdziwej próbie. 
W historii takiej jak ta, niezwykle łatwo popaść w sentymentalne tony i zatracić się w nich do reszty. Tylko po co? Reżyser robi co może, żeby tego uniknąć, woli skupić się na tym, żeby porządnie opowiedzieć ciekawą historię. Z pomocą dwójki utalentowanych aktorów, udaje mu się to wyśmienicie! Dzięki ciekawie zastosowanej nielinearnej narracji pokazuje czas gdy miłość rodzi się, jest w pełni i gdy powoli umiera. Pod tym względem dzieło Groningena bardzo przypomina 'Blue Valentine'. W porównaniu z filmem Cianfrance, 'W kręgu miłości' nieznacznie przegrywa w tym porównaniu, ale naprawdę przegranym będzie ten, kto filmu nie obejrzy.

'W kręgu miłości' to piękna filmowa ballada o życiu, miłości i stracie, która wywołuje dokładnie tyle łez, ile potrzeba i ani jednej więcej. W której kowboje kochają i wychowują dzieci i w której dźwięki country zamiast drażnić, wywołują uśmiech i pobudzają lewą stopę do rytmicznego podrygu.

W kręgu miłości (2012) reż. Felix Van Groeningen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz