sobota, 21 grudnia 2013

Blue Is the Greatest Color!

Adele jest młoda. Niewiele jej trzeba do łez, jej włosy zawsze wyglądają jak po spotkaniu z piorunem, ciągle je i to w ogromnych ilościach i zawsze ma na sobie lub przy sobie coś niebieskiego. Adele jest przepiękna. Tak po prostu, naturalnie. Piękność, która nawet w niekorzystnych ujęciach wygląda zjawiskowo i pociągająco. Ale 'Życie Adeli', wbrew tytułowi, pozorom i temu wstępowi, wcale nie jest o Adele. To film o niesamowitej miłości, która zdarza się tylko raz w życiu. To opowieść o popełnianiu błędów i żałowaniu za nie. To wreszcie przestroga, że nie zawsze wszystko da się naprawić, ale także, z drugiej strony, dobra rada, że czasami nie warto przekreślać wszystkiego i trzeba dać drugą szansę prawdziwej miłości. Tej samej, która zdarza się raz w życiu...
Adele swoją spotkała na przejściu dla pieszych. Minęła ją w zwolnionym tempie, uderzyła w nią z prędkością błyskawicy. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Spotkała Adele, gdy ta szukała siebie, kształtowała swoją osobowość, odkrywała seksualność. Na imię jej było Emma. Znaki szczególne? Niebieskie włosy...
'Życie Adeli' trwa prawie trzy godziny, ale ani przez chwile nie nudzi.Co może dziwić tym bardziej, że film jest bardzo schematyczny. Seks - wizyta w domu rodzinnym Emmy - seks - wizyta w domu rodzinnym Adeli - Seks... To tylko jeden z przykładów. Ale zaraz, czy nie tak właśnie wygląda prawdziwe życie? Wiadomo, że nawet w największą miłość wkrada się prędzej czy później trochę rutyny, tego zwykłego życia. Nie może być ciągłych fajerwerków, nieustającego 'wow'. Adele nie poradziła sobie z tym. Była głupia, naiwna. Wydawało jej się, że gdzie indziej czeka na nią coś lepszego. Pomyliła się. 
'Życie Adeli' urzeka niezwykłym naturalizmem. Przydługawe sceny seksu dziewczyn są niczym z lesbijskiego porno. Nie tyle wydaje nam się, a jesteśmy wręcz przekonani, że dziewczyny świetnie bawiły się w łóżku naprawdę... Do tego szczerość i bezpretensjonalność płynąca z prawie każdej sceny sytuuje film Kechiche jako jedną z najważniejszych, o ile nie najważniejszą pozycję mijającego roku. Ładne kadry i doskonałe aktorstwo młodych gwiazd tylko dopełniają dzieła.

Życie Adeli (2013) reż. A. Kechiche

wtorek, 17 grudnia 2013

Sztuka Kochania

'Koneser' to jedna z tych prostych historii miłosnych. Jest on - samotny, zakochany, skrzywdzony, ze złamanym sercem. Jest ona - skryta, pociągająca, igrająca z jego uczuciami, prawdziwa femme fatale. I jest tajemnica - zagadka, która jeszcze bardziej przyciąga go do niej, oplata się wokół szyi i z każdą kolejną minutą zaciska, nie pozostawiając żadnej drogi ucieczki. 
Tornatore rozprawia o miłości i samotności. Na głos zastanawia się, czy naprawdę kochając, kochamy drugą osobę, czy może tylko wyobrażenie o niej, jakie tworzy się w naszej głowie. Powoli opowiada piękną historię, zamkniętych w swoich ciasnych i klaustrofobicznych światach odludków. Wciąga nas w wyrafinowaną i szalenie interesującą grę. Z pozoru spokojną i opanowaną, a jednocześnie pełną napięcia i emocji. Tych największych emocji. Dajemy się porwać fabule, przez pewien czas nawet zwodzić reżyserowi i zupełnie nie przeszkadza nam to, że historia okazuje się być nieco przewidywalną. 
'Koneser' to jedna z tych prostych historii miłosnych. Jednak za sprawą przepięknych ujęć, doskonałej gry aktorskiej (zwłaszcza Rush), smutnej muzyki, ale przede wszystkim wciągającej intrygi, najnowszy film twórcy 'Cinema Paradiso' ogląda się jednym tchem. Dosłownie łaknąc kolejnych scen i ujęć, chciałoby się go brać garściami. Tornatore wie jak skraść i złamać nasze serca. Opowiada ciekawie, gorzko, na ściśniętym gardle, ale przede wszystkim pięknie. 

Koneser (2013) reż. G. Tornatore

wtorek, 26 listopada 2013

Seks, drugs i cekinów blask!

Istnieje ogólne przekonanie, że filmy telewizyjne z założenia są za słabe, żeby trafić do kin. Pokazywany na tegorocznym festiwalu w Cannes 'Behind the Candelabra', z wdziękiem i lekkością rozbija tę teorię na drobny, kolorowy pył zwany brokatem. Soderbergh bierze na warsztat biografię kultowej postaci lat 70-tych amerykańskiego przemysłu rozrywkowego. Seks, drugs i cekinów blask - oto co dostajemy finalnie!
Życiorys Władzia Liberace, równie genialnego co kiczowatego pianisty polskiego pochodzenia, posłużyła reżyserowi tylko za tło do niezwykle intymnej analizy związków. 'Behind the Candelabra' to skąpana w morzu błyskotek, często ocierająca się o kamp i niepozbawiona naprawdę dobrego poczucia humoru historia, którą bardzo dobrze się ogląda. No może poza Michaelem Douglasem. Aktor znany z wizerunku twardego, silnego i stanowczego mężczyzny tutaj pojawia się jako maksymalnie przegięty i zniewieściały gej ubrany w futra i obwieszony złotem. Rola równie irytująca co perfekcyjnie zagrana i zabawna. Takie rzeczy z postacią potrafią zrobić tylko najwięksi...
Na oklaski zasługuje także warstwa wizualna filmu. Piękne zdjęcia nie byłyby z pewnością tak udane bez genialnej charakteryzacji, kostiumów i scenografii. Przepych, złoto, bogactwo, luksus, kicz, kicz i jeszcze raz KICZ! Wszystko to jest na tyle spójne, wiarygodne, że aż po prostu ładne. Na koniec kilka słów o prawdziwej perełce tego filmu. Rob Lowe jako chirurg plastyczny będący jednocześnie żywą (ale nie na twarzy) antyreklamą swojego fachu jest bardzo zabawny i do tego tak bardzo znajomo wygląda...

Behind the Candelabra (2013) reż. S. Soderbergh

środa, 20 listopada 2013

Babę zesłał Bóg...

Roman Polański na dobre zadomowił się w teatrze. Nie da się ukryć, że ekranizacje sztuk są mu ostatnimi czasy bardzo bliskie. Wszak co jak nie ograniczona teatralna scenografia, intymny kontakt z widzem, niewielu aktorów, sprzyja bardziej tworzeniu klaustrofobicznego klimatu, ciasnych kadrów potęgujących napięcie. Pod tym względem nowy Polański, to tak naprawdę stary dobry Polański. Film oparty na strukturze koła, tajemnicza i jednocześnie magnetyczna kobieta, którą szybko pokochacie to tylko przykłady indywidualnego stylu reżysera, widoczne w każdym niemal jego filmie. 
W 'Wenus w futrze' poznajemy Vandę (Seigner), aktorką raczej ze spalonego teatru, a takie przynajmniej sprawia pozory. Wpada spóźniona na przesłuchanie do głównej roli, żując ostentacyjnie gumę, próbuje namówić sceptycznego reżysera (Amalric), żeby dał jej szansę. Gdy ten w końcu ulega, bardziej dla świętego spokoju, niż z ciekawości, sfrustrowany do granic jej zachowaniem, otrzymuje w końcu coś, czego zupełnie się nie spodziewał, a co kupiło zachwyt NWwŻPF tym filmem w mgnieniu oka. Scena, gdy Vanda wchodzi w rolę i zaczyna czytać tekst jest niesamowita i przyprawiła NWwŻPF o prawdziwe ciary! Od tej pory stajemy się świadkami zimnej wojny o dominację i władzę pomiędzy mistrzem i jego muzą. W czasie seansu role wielokrotnie się odwrócą, a dwójka doskonałych aktorów (zwłaszcza Seigner) zadba o to, żebyśmy z wypiekami na twarzy oglądali to, co dzieje się na ekranie. 
Polański genialne podkreśla swoisty paradoks różnic i współistnienia płci przeciwnych. Z jednej strony pokazuje kobietę w roli podrzędnej, jako prezent ofiarowany przez boga mężczyźnie, coś w rodzaju nagrody za bycie mężczyzną. Jednocześnie stawia ją w pozycji dominującej, jako boski dar, coś nadludzkiego. 'Z woli nieba jestem tu, więc się do mnie módl' - śpiewała Renata Przemyk w piosence, której tytuł jest również tytułem tego tekstu, ja widać nie bez przyczyny. Reżyser bowiem z wirtuozerią doświadczonego perwersa, bawi się, żongluje seksualnością swoich bohaterów. Umieszczając 'na górze' raz jego, raz ją, stanowczo wypowiada się w temacie gender, inteligentnie i z wyczuciem kpi sobie z teorii fallocentrycznej, stawiającej mężczyznę w centrum wszechświata. W tym samym czasie umieszcza wielkiego kaktusa/penisa w centralnym punkcie scenografii teatralnej, która została w teatrze po inscenizacji 'Dyliżansu'. Chce nam powiedzieć, że nie wszystko kręci się wokół seksu? A może wręcz przeciwnie...
Polański wie jak robić filmy, budować nastrój i zadowolić swoich największych fanów. Gdy do tego ma do dyspozycji dobry tekst z soczystymi dialogami i rewelacyjnych aktorów, bez trudu tworzy godny uwagi film, który pozostaje w pamięci. Niby z humorem, ale jednak trochę gorzko odnosi się także do swojej sytuacji. Nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec, że postać reżysera Thomasa to kalka jego samego. 

Wenus w futrze (2013) reż. R. Polański

piątek, 15 listopada 2013

Liczę do pięciu...

Filmy takie jak 'Pięć tańców', małe i skromne, pokazują coś, co rzadko można znaleźć w dużych produkcjach. Pokazują, że każde miasto ma w sobie miliony małych historii, które czasami są nudne, czasami nic nie znaczące ale zawsze są równie ważne dla ich bohaterów i tak samo warte opowiedzenia. 
Historia Chipa taka właśnie jest. Banalna, prosta, nieoryginalna. Ot chłopak z małego miasteczka przyjeżdża do Nowego Jorku, szukając swojego miejsca na ziemi. Nie wie kim jest, nie wie co czuje i jak czuje. Kocha tańczyć. Znajome? Jasne! Bo ta historia, mimo, że ważna jest tłem dla pięknej muzyki i wspaniałego tańca, których w tym skromnym filmie nie brakuje. Faktycznie układy choreograficzne, ruch sceniczny aktorów ich technika to bardzo mocne punkty obrazu Alana Browna i stoją na wysokim poziomie. Do tego bardzo nastrojowa i jednocześnie emocjonująca ścieżka dźwiękowa wypełniona spokojnymi balladami. 'Pięć tańców' to film, w którym wszyscy miłośnicy tańca zakochają się w pięć minut, a tym bardziej wrażliwym spłynie niejedna łza po policzku.

Pięć tańców (2013) reż. A. Brown

wtorek, 12 listopada 2013

Przegadany

Napisany, nakręcony i zmontowany w niecałe dwa miesiące 'Pusty dom' to uroczy i mały film, który mimo swojego metafizycznego przesłania pozostaje lekki w odbiorze. Kim Ki-duk tworzy niemal milczące, a jednocześnie głęboko poruszające lovestory. Historię dwojga wyrzutków, którzy odnajdują takie zwyczajne szczęście i normalność w bardzo nienormalnych okolicznościach.
On włamuje się do cudzych domów, robi pranie, najada się, ucina drzemkę i zawsze coś naprawia. Jakby chciał przeprosić za to co robi, odwdzięczyć się właścicielom za pomoc, której nieświadomie mu udzielają. Ona jest niewolnicą zaborczego męża. Bita, poniżana i więziona w jednym z domów, do którego włamuje się On. Historia z pozoru banalna i prosta, w rękach dobrego i utalentowanego reżysera nabiera zupełnie innego znaczenia.
'Pusty dom' ma w sobie coś magnetycznego, co również hipnotyzuje podczas seansu, pozwala przeżyć więcej niż intelektualne zaangażowanie. Jest jak wzruszająca historia miłosna, która wydaje się nie istnieć na mapach realnego świata, ramach życia, które uważamy za normalne. Jest jak duch, który mieszka w pustych, opuszczonych przez innych pomieszczeniach.


Pusty dom (2004) reż. K. Ki-duk

środa, 6 listopada 2013

Jeunet? Je t'aime!

Delikatesy to postapokaliptyczna komedia romantyczno-kanibalistyczna. Film równie dziwny, co uroczy, jednocześnie mroczny i zabawny. Każda scena przepełniona jest czarnym, ciężkim humorem i wszechobecnym absurdem, który nie irytuje, wręcz przeciwnie, fascynuje! Wspaniałe jest zróżnicowanie bohaterów kamienicy, która chwilami bardziej przypomina szpital psychiatryczny.
Poznajemy jej właściciela, rzeźnika, który od czasu do czasu częstuje swoich lokatorów mięsem. Towarem najbardziej deficytowym ze wszystkich. W zamian otrzymuje ziarna i inne dobra. Rzeźnik zatrudnia co raz to nowych pomocników, którzy bardzo szybko 'przepadają' w tajemniczych okolicznościach, które dziwnym trafem łączą się z dostawą świeżego mięsa w tytułowych delikatesach. Sytuacja zmienia się, gdy feralną posadę przyjmuje były klaun (genialny Dominique Pinon), w którym zakochuje się córka rzeźnika. W filmie barwnych postaci nie brakuje, ze szczególna sympatią dla znerwicowanej sąsiadki, która cięgle próbuje się zabić w równie zabawny co nieudolny sposób. Film jest także wspaniały pod względem wizualnym - genialne ujęcia, ciekawy montaż, kolorystyka, scenografia. Wszystko to sprawia, że chce się zadać fundamentalne pytanie: Jeśli to nie jest kwiintesencją kina, to co nią jest?

Jeunet jest mistrzem w uzewnętrznianiu takich dziwności, natręctw, małych słabości, które każdy z nas posiada. NWwŻPF uwielbia podczas sensu myśleć sobie: 'Ojacie, też tak tam!'. Na pewno wiecie, o co mi chodzi, bo w filmach Jeuneta zdarza się to ciągle. Zabieg ten, styl, nie wiem jak to nazwać,  nadaje postaciom wymiar autentyczny do granic możliwości i sprawia, że chcemy  i utożsamiamy się z nimi. Nikt jak Jeunet nie potrafi ponadto połączyć kanibalizmu, prób samobójczych z miłością i partyzanckim podziemiem, tworząc jednocześnie zabawny, mądry, oryginalny i przede wszystkim genialny film! 



Delikatesy (1991) reż. Jean-Pierre Jeunet, M. Caro

poniedziałek, 28 października 2013

Śmiech, Czarownica i Stara Szafa.

Są zdolni twórcy, którzy wychodząc z przysłowiowej szafy gubią się, błądzą niczym dzieci we mgle, nie wiedząc co zrobić z daną im szansą, marnują ją, a przy tym mnóstwo pieniędzy producentów. Bodo Kox jest przykładem reżysera, który miał przemyślany pomysł, nie bał się zaryzykować i zrealizować go w taki sposób, w jaki chciał. Czy mu się udało? Cóż, rzadko mogę powiedzieć o polskim filmie, że mnie oczarował, zauroczył czy zaskoczył. 'Dziewczynie z szafy' się udało i to bynajmniej nie tylko dlatego, że z tej szafy wyszła!
'Dziewczynę z szafy' poznałem już jakiś czas temu, podczas Off Plus Camery i była to jedna z największych niewiadomych i jednocześnie niespodzianek festiwalu. Bodo Kox zrobił coś, o czym NWwŻPF mówi od wieków i o co nieprzerwanie walczy. Zrobił w Polsce dramat, który w trakcie seansu nie wywołuje potrzeby pocięcia się, a po napisach końcowych samobójstwa. Nie, Kox opowiada o rzeczach trudnych, tragicznych w sposób lekki, ale nie błahy czy banalny. Zrobił coś, co chociażby nie udało się Bartkowi Konopce w zeszłorocznym 'Lęku wysokości'. Dostajemy bohaterów uroczych, zabawnych, ale przede wszystkich prawdziwych. Proste? Jasne, ale ja to kupuje i chce więcej!
Bodo Kox nie ukrywa inspiracji klasykami, chociażby relacja braci jest rodem wyjęta z 'Rain Mana'. Nie ma w tym nic złego, bo wzory są to jak najbardziej godne naśladowania. Film, jak na produkcję niskobudżetową ma zaskakująco dobre efekty specjalne (tak, coś takiego istnieje w polskim kinie) użyte tylko tam, gdzie to niezbędne i zrobione na tyle dobrze, że wygląda to przekonująco i nie razi sztucznością! Do tego naprawdę piękne zdjęcia! Jedyne, do czego odrobinę bym się przyczepił to postać Tomka. Mecwaldowski, mimo tego, że zabawny, to do końca mnie nie przekonał i wydaje mi się, że nie udźwignął tej roli. W Hollywood, rola chorego psychicznie to najprostsza droga do Oscara. Łatwo jednak na tej drodze się wyłożyć i przeszarżować. 

Dziewczyna z szafy (2012) reż. B. Kox

środa, 9 października 2013

Welcome To the Hell!


Todd Solondz to jeden z tych niezależnych reżyserów rozpoczynających karierę w magicznych latach 90-tych, którzy nie boją się szokować. Nie szokować jednak dla samego szoku, szumu czy wzbudzenia zainteresowania wokół siebie. Szokować, żeby zwrócić uwagę na jakąś ważną sprawę. Przy czym reżyser ma rzadką umiejętność mówienia o sprawach trudnych i niewygodnych w sposób lekki, chwilami zabawny. Stają się dzięki temu lepiej strawne, bardziej przystępne, nie tracąc ani odrobiny autentyczności i powagi.
11-letnia Dawn mieszka na przedmieściach. Wygląda jak pierwowzór brzyduli Betty, okulary w grubych oprawkach, niezbyt urodziwa z lekką nadwagą.  Rozpoczyna właśnie pierwszy trudny okres swojego życia - dorastanie! Kto przeżył ten wie, że nie jest tak pięknie jak w filmach. Pierwsza miłość? Pierwszy pocałunek? Pierwszy raz? Solondz nie pokazuje fajerwerków z tym związanych, ćwierkających ptaszków ani motylków w brzuchu. Pokazuje prawdę. Różnicę między podejściem do sprawy przez chłopców i dziewczynki są drastyczne. Dawn na własnej skórze odczuwa, jak okrutni mogą być młodzi ludzie, w których zaczynają buzować hormony. Widać to świetnie w scenach, gdy nastolatka jest wyzywana od lesbijek w szkolnej stołówce, albo chłopak, któremu w jakiś sposób się podoba, obiecuje jej gwałt, jako formę pierwszej randki. Sweet? Cały Solondz...
Amerykańskie przedmieścia portretowało już wielu i na wielu etapach życia jego mieszkańców. Wielu badało także okres dojrzewania. Niewielu jednak udało się to tak, jak Toddowi Solondzowi. Dosadnie przedstawia mroczną wizje wchodzenia w dorosłość, zmuszając nas jednocześnie do śmiechu. 'Witaj w domku dla lalek' to nie bajka, to film o wchodzeniu w dorosłość - zdecydowanie nie dla dzieci! 



Witaj w domku dla lalek (1995) reż. T. Solondz

środa, 2 października 2013

Autodestrukcja

'Gia' jest filmem telewizyjnym ze wszystkimi mniejszymi, czy większymi grzechami tego 'gatunku'. Dostajemy więc odrobinę szablonową biografię znanej modelki, ale co z tego? Siłą filmu Michaela Cristofera, tym dla czego warto go zobaczyć są dwie kobiety: Gia i Angelina Jolie.
Wydaje się, że żadna z ówczesnych aktorek nie pasowała bardziej do roli, niż właśnie Jolie. Zarówno ona, jak i bohaterka w którą się wcielała, to kobiety dzikie, niezależne, o mrocznym usposobieniu i z jakąś tajemnicą w oczach. Może podobieństwo do Gii, a może świetna forma aktorska sprawiły jednak, że Jolie zagrała chyba najlepszą rolę w karierze. Prawdą pozostaje, że materiał do pracy miała wręcz wymarzony. Gia Marie Carangi przetarła szlaki wszystkim wielkim topmodelkom lat 90-tych XX wieku. Pracowała dla największych marek, jej wizerunek zdobił wiele okładek z tą najważniejszą (Vouge) na czele. U szczytu kariery zniszczyło ją uzależnienie od narkotyków. Zasłynęła również jako jedna z pierwszych gwiazd, która zmarła w wyniku powikłań po AIDS. 
Gia w jakimś stopniu była buntowniczką, idealnym wyznawcą wyświechtanej maksymy 'Żyj szybko, umieraj młodo'. Nie był to jednak jakiś głupi, szczeniacki bunt, w celu zwrócenia na siebie uwagi świata. Przeciwnie, Gia mimo wielkiej kariery pozostawała zwyczajną skromną dziewczyną. Jej bunt był bardziej krzykiem i rozpaczliwym wołaniem o miłość, której zawsze było jej mało. Do tego właśnie przekonuje nas reżyser i to udało mu się w tej biografii pokazać.

Gia (1998) reż. M. Cristofer

poniedziałek, 23 września 2013

Pains of being Teenager!

'Królowie lata' zaczynają się strasznie topornie. Kanciaste sceny, przydługawe przedstawienie postaci, ich problemów dorastania, niezrozumienia ze strony rodziców. Myślisz sobie: 'Nuuuuuda, gdzie to lekkie, wakacyjne kino, które obiecał mi trailer?!'. Potem robi się lepiej, z każda minutą film nabiera tempa, staje się dynamiczny, jednak zaczynają cię irytować zdjęcia. Pretensjonalne promienie słońca, smugi światła wylewające się na ekran niemal w każdej scenie mogą trochę zmęczyć. Zastanawiacie się teraz nad tym dlaczego piszę o tym filmie, skoro taki zły? Bo wszystkie te zarzuciki powyżej szybko giną w otchłaniach uroku, humoru i pełnej wspaniałości, którą na ekranie dostajemy później.

W zamierzony czy nie sposób (I don't care!), reżyser bawi się kinem, a my bawimy się świetnie razem z nim. Prześlizgujemy się po znanych elementach kina kowbojskiego, samurajskiego, dostaje się też teenage drammie i trochę pretensjonalnym filmom artystycznym (Wydaje się jakby reżyser celował trochę w Malicka i jego 'Drzewo życia'). I wtedy staje się jasne, że ten początek taki ciężki i niestrawny to nie przypadek. To było przemyślane i celowe pokazanie męki naszych bohaterów, zanim 'poszli na swoje'. Bo to wtedy dopiero zaczyna się jazda!

Poznajemy trzech muszkieterów z amerykańskich przedmieść - idealistę Joe, jego najlepszego przyjaciela Patricka i... Biaggio. Och Biaggio! Tej ostatniej postaci warto by poświęcić osobny film. Biaggio zaskoczy Was wiele razy, zdecydowanie najbardziej wyrazista, najlepiej napisana i odegrana rola w filmie. Syn włoskich imigrantów, z usposobieniem terrorysty, który dołącza do chłopaków dlatego, że boją się mu odmówić. Gdy tylko pojawia się na ekranie sprawia, że umierasz ze śmiechu. Wielkie brawa dla młodego aktora! Zresztą wszyscy trzej panowie odwalili kawał dobrej roboty, pokazując, każdy na swój sposób, trudy wchodzenia w dorosłe życie i stawania się mężczyzną. Zmęczeni nadopiekuńczością rodziców, uciekają z domu i budują w lesie chatkę, której pozazdrościłby im niejeden Robinson Crusoe! W dźwiękach rewelacyjnie dobranego soundtracku, mogą robić co chcą, kiedy chcą i nic ich nie ogranicza. Dorosłość oznacza dla nich wolność, ale czy na pewno? Za parę lat gorzko przekonają się, że to wcale nie wygląda tak kolorowo, ale ćsii... - niech cieszą się dniem!

Jest w życiu każdego człowieka takie lato, gdy przestaje być on dzieckiem i wchodzi powoli w świat dorosłych. Gdy kumpel z piaskownicy staje się prawdziwym przyjacielem, a dziewczyna z sąsiedztwa pierwszym zauroczeniem. Właśnie to lato pokazał nam reżyser, odkurzając i spełniając jednocześnie wiele zapomnianych marzeń. Kto z nas bowiem nie chciał w dzieciństwie przeżyć takiej przygody, jak nasi bohaterowie? Uciec z domu i zamieszkać w  leśnym domku, w którym można robić milion najlepszych rzeczy z prawdziwymi przyjaciółmi? Skrajna naiwność tego filmu wszędzie indziej raziła by po oczach, niczym promienie słońca w prawie każdej jego scenie, ale nie tu. Tu jest absolutnie uzasadniona, wręcz pożądana. Czym bowiem byłyby marzenia bez naiwności?

Królowie lata (2013) reż. J. Vogt-Roberts

środa, 18 września 2013

Co gryzie księdza Adama?

Wszyscy trochę na siłę przyklejają najnowszemu filmowi Szumowskiej etykietkę kontrowersyjnego, obrazoburczego, przełamującego tabu. A raczej zarzucają, że taki nie jest. Temat faktycznie, daje ku temu powody, ale czy opowieść o księdzu geju musi szokować? Reżyserka poszła w trochę inną stronę, tworząc delikatny i emocjonalny film o bólu i bezsilności w wyborze tego, kogo się kocha i jak się kocha.

Ksiądz Adam (Chyra) jest 'spoko'. Jego podopieczni przepadają za nim. Nie smęci, nie moralizuje, ale wychowuje mądrze. Gra z nimi w piłkę, napije się piwa pod sklepem, za pokutę zadaje bieganie. Bo bieganie jest ważne dla Księdza Adama, pozwala skupić się na myśleniu, ale przede wszystkim jest ucieczką od wątpliwości i słabości. Film rozpoczyna się zresztą sceną biegu. W pięknie sfotografowanych kadrach bohater szarym świtem przemierza lasy. Gołym okiem widać nawiązania do samotnych, wielkomiejskich bohaterów, jak chociażby Brandona ze 'Wstydu' McQueena i przydługawej sceny biegu ulicami Nowego Jorku.

W filmie nawiązań jest więcej. Dynia (Kościukiewicz) to istne skrzyżowanie Gilberta Grape'a z village hipsta. Outsider w ponaciąganych swetrach, upośledzony brat, trochę toksyczna rodzina i znów chęć ucieczki. Może właśnie to tak bardzo zbliża bohaterów do siebie. W księdzu, Dynia znajduje bratnią duszę. Milcząca przyjaźń stopniowo przeradza się w coś głębszego, silniejszego. 
W 'W imię...' znaleźć można kilka perełek, jak doskonała scena, gdy pijany katolicki ksiądz tańczy z portretem papieża w rytm piosenki 'The Funerel', indie rockowej grupy Band of Horses (NWwŻPF uwielbia tą piosenkę, ale od czasu obejrzenia filmu, patrzy na nią, a w zasadzie słucha, zupełnie inaczej). Scena ta jest bowiem jednocześnie niezwykle zabawna i poruszająca, a przede wszystkim przybliża do samotności i desperacji bohatera bardziej, niż jakikolwiek inny moment w filmie. Także scena w kukurydzy nie pozostawi Was obojętnymi. Jak już opadnięta ze zdziwienia szczęka wróci na miejsce, dotrze do Was jej symbolika. Jest to kwintesencja całego filmu. Bieg w polu kukurydzy jest jak uwolnienie emocji, pragnień, poszukiwanie własnego ja, redefiniowanie swojej męskości. Wreszcie scena, gdy ksiądz Adam krzyczy, że 'Nie jest pedofilem, jest pedałem!', po której mamy pewność, że Szumowska wcale nie chciała szokować, moralizować, ani poruszać kontrowersyjnego tematu wykorzystywania dzieci przez osoby duchowne. Tu chodziło o co innego.

Reżyserka nie uniknęła jednak potknięć. Wątek samotnej mężatki (Ostaszewska) próbującej uwieść księdza jest trochę na siłę, zupełnie niepotrzebny. No i kusicielka Ewa próbująca sprowadzić na złą drogę księdza Adama? Jakbym już gdzieś to widział... Okropne jest także zakończenie filmu. Myślę, że gdybym zakończył seans 3 min wcześniej, ogólny odbiór byłby przynajmniej o punkt wyżej, a tak pozostał mały niesmak. 'W imię...' zachwyca za to aktorstwem. I bynajmniej nie chodzi mi o doskonałego Chyrę, bo to klasa aktorska, czy dorównującego mu z powodzeniem Kościukiewicza. Na szczególna uwagę zasługują młodzi chłopcy wcielając się w podopiecznych księdza Adama. Ich naturalność, szczerość, sposób w jaki wypowiadają kwestie, przeklinają, kłócą się i żartują z opiekuna, wprowadza sporo prawdy i takiej ludzkiej normalności do filmu.

Film nie jest arcydziełem, Szumowska trochę gubi się, daje nam bardzo nierówny obraz. Jednak jest to trochę inna Szumowska. Nie ta z czarnym humorem, lekkością i dystansem opowiadająca o trudnych i dramatycznych sprawach w świetnych '33 scenach z życia', czy na siłę szokująca w odważnym 'Sponsoringu'. To Szumowska wrażliwa, delikatna i zmysłowa.

W imię... (2013) reż. M. Szumowska

wtorek, 3 września 2013

Ballada o Monroe i Alabamie

Są rzeczy, których NWwŻPF może nie tyle, że nie toleruje, co bardzo nie lubi w filmach. Należą do nich między innymi: kowboje, dzieci, muzyka country, czy nadmierna łzawość i przesadne wzruszenia. Wszystko to są ważne elementy filmu 'W kręgu miłości'. Co zatem sprawiło, że NWwŻPF zachwyciło się jednak tym filmem? Już mówię.
Groningen znów opowiada o indywidualistach. Elise i Didier, mimo dzielących ich różnic, zakochują się od pierwszego wejrzenia. On mówi, ona słucha. On jest zachłyśniętym amerykańską kulturą country Belgiem, ona piękną tatuażystką. On jest romantycznym ateistą, ona religijna realistka. Gdy ich córka zapada na poważną chorobę ich miłość zostaje poddana prawdziwej próbie. 
W historii takiej jak ta, niezwykle łatwo popaść w sentymentalne tony i zatracić się w nich do reszty. Tylko po co? Reżyser robi co może, żeby tego uniknąć, woli skupić się na tym, żeby porządnie opowiedzieć ciekawą historię. Z pomocą dwójki utalentowanych aktorów, udaje mu się to wyśmienicie! Dzięki ciekawie zastosowanej nielinearnej narracji pokazuje czas gdy miłość rodzi się, jest w pełni i gdy powoli umiera. Pod tym względem dzieło Groningena bardzo przypomina 'Blue Valentine'. W porównaniu z filmem Cianfrance, 'W kręgu miłości' nieznacznie przegrywa w tym porównaniu, ale naprawdę przegranym będzie ten, kto filmu nie obejrzy.

'W kręgu miłości' to piękna filmowa ballada o życiu, miłości i stracie, która wywołuje dokładnie tyle łez, ile potrzeba i ani jednej więcej. W której kowboje kochają i wychowują dzieci i w której dźwięki country zamiast drażnić, wywołują uśmiech i pobudzają lewą stopę do rytmicznego podrygu.

W kręgu miłości (2012) reż. Felix Van Groeningen

środa, 21 sierpnia 2013

Niewolnica Raquela


Służąca, która tak naprawdę rządzi całym domem, skupiając na sobie uwagę mieszkańców? W Hollywood, robiłaby to z premedytacją, tworząc czarną komedię. Jednak chilijski reżyser, Sebastian Silva poszedł dalej, zagłębiając się w psychikę zagubionej, mającej problemy z własną tożsamością pomocy domowej.
'Służąca' jest filmem z popularnego ostatnio, zwłaszcza wśród twórców horrorów, gatunku mockumentary (fikcja stylizowana na dokument). Nieoczekiwanie na ekranie dostajemy ciekawą kombinację thrillera psychologicznego i ludzkiego dramatu. Niezwykle intrygujące studium charakteru kobiety, która zagubiła się gdzieś pomiędzy swoim życiem osobistym, a pracą. Spędzając całe swoje dorosłe życie z rodziną, której służyła, nawiązała niezwykle emocjonalną wieź z wszystkimi jej członkami. Niestety zbyt emocjonalną...
Jednak reżyser niewiele by zdziałał, gdyby nie doskonałe narzędzie, które miał do dyspozycji. Catalina Saavedra wcielająca się w demoniczną Raquel to w zasadzie ten film. Aktorka wchodzi w rolę całkowicie, nie dając nam ani chwili zwątpienia, w to że jest Raquel. Doskonale oddaje emocje kobiety zamkniętej  w swoim ciasnym i klaustrofobicznym świecie. 
'Służąca' jest także ciekawym komentarzem społecznym, balansującym na granicy satyry. Silva pokazuje zniewolenie jednostki, bezgraniczne oddanie służby wobec pana, podział klas. To naprawdę ciekawe, skromne, surowe i minimalistyczne kino pod względem formy. Treść to bogactwo i przepych!

Służąca (2009) reż. S. Silva

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

There's no love like a mother's love

Koreańska aktorka, Hye-ja Kim stworzyła niesamowitą kreację kobiety, której bezgraniczna miłość popycha ją do zdecydowanych i desperackich działań, nawet jeśli źródło jej oddania  nie jest warte poświęcenia. Krótko mówiąc Kim stworzyła kreację matki. Tylko matki i aż matki. 
Jej postać nie ma lekko. Samotnie wychowuje dorosłego już syna, a powiedzieć o chłopaku dziwny, to chyba najdelikatniejsze określenie. Na ekranie jesteśmy świadkami przemiany, jaką kobieta przechodzi, gdy jej syn zostaje oskarżony o zabójstwo. Z prostej zielarki staje się wyrafinowanym detektywem, który dzięki sprytowi i inteligencji dochodzi do prawdy szybciej, niż banda leniwych policjantów, którzy dawno wydali wyrok. Matka wie, że jej syn jest słaby i musi o niego walczyć za wszelką cenę. Bo 'Matka' to wyjątkowa i zawiła podróż wzdłuż, wydawać by się mogło mdłych pastelowych powierzchni, prosto do ciemnych zakamarków matczynej miłości. 
Bong daje nam niezwykle precyzyjną, dopieszczoną i inteligentną historię, w której nie ma nawet miejsca na potencjalne dziury. Doskonale buduje napięcie i racząc nas ładnymi kadrami, tworzy dzieło angażujące co najmniej trzy części naszego ciała. Każe ruszyć głową, trzęsie brzuchem i łamie nasze serca w tym samym czasie! To film, po którym bardzo chcesz zadzwonić do mamy...


Matka (2009) reż. Joon-ho Bong

środa, 7 sierpnia 2013

Snow Black&White

Historię tak ograną i wyeksploatowaną, jak ta o 'Królewnie Śnieżce' braci Grimm może uratować jedynie zabawa konwencją. I właśnie w to poszedł hiszpański reżyser Pablo Berger. Musiał. Zwłaszcza, że amerykańscy koledzy w ubiegłym sezonie wypuścili aż dwa filmy poruszające tą historię. O dziwo to właśnie konwencja w najnowszej odsłonie 'Śnieżki' wypadła najsłabiej...
Film jest czarno-biały. Niemy. Stylizowany na produkcje z początków kina. Nie da się uniknąć tutaj porównań do 'Artysty', nasuwają się same. Pod względem stylizacji i formy hiszpański film niestety przegrywa. 'Artysta' był bowiem filmem niemym, 'Śnieżka' trochę udaje. Są sceny, gdzie naprawdę wierzymy w to, że film Bergera powstała niemal sto lat temu, jednak już po chwili robi się jakoś współcześnie, poprawnie, krótko mówiąc 'fejkowo'. Właśnie ta niespójność jest chyba największym zarzutem w kierunku filmu. Dalej jest już tylko lepiej. Bo jeśli przymknie się lekko oko na niedociągnięcia w stylizacji na kino nieme, ujrzy się naprawdę piękny wizualnie film. Zachwycające kadry, piękna scenografia i przede wszystkim kostiumy, które robią duże wrażenie.
Jak już wspomniałem, nie da się nie porównywać 'Śnieżki' z 'Artystą', ale tak naprawdę łączy je w zasadzie tylko konwencja, no i może niezwykła podobizna aktorki wcielającej się w złą macochę do Berenice Bejo. Ciężko również porównywać ten film z amerykańskimi wariacjami na temat historii braci Grimm z ubiegłego sezonu, bo to innego rodzaju kino. Spokojne, stonowane, nastawione na emocje. Bez wartkiej akcji, efektów specjalnych i całej tej hollywoodzkiej otoczki. Niezwykle ciekawym pomysłem było przeniesienie akcji do Hiszpanii lat 20-tych XX wieku i osadzeniu jej w środowisku torreadorów. Ojciec Śnieżki jest tutaj królem, ale torreadorów właśnie, jej macocha natomiast wredną zdzirką ze skłonnościami do BDSM. Tak, twórcy przemycają odrobinę poczucia humoru w tej smutnej historii.
Hiszpańska 'Śnieżka' zapada w pamięci. Najbardziej zaskakuje to, że w filmie zastosowano wiele prostych, oklepanych wręcz rozwiązań, jak chociażby scena z farbowaniem sukienki - doskonale wiemy co robi dziewczynka już w momencie wkładania stroju do wielkiej wanny, a mimo wszystko to doskonale pasuje i nie razi w oczy, wręcz przeciwnie. Hiszpanie udowodnili kolejny raz, że ważniejsza od wielkiego budżetu jest wyobraźnia reżysera, pełen czarnego humoru scenariusz i interesujące postaci.  Postaci odgrywane na bardzo wysokim poziomie z najlepszą zwierzęcą kreacją na czele - ot swoista wisienka na torcie!

Śnieżka (2012) reż. P. Berger

środa, 31 lipca 2013

American Hustle

W to gorące popołudnie NWwŻPF ma dla Was naprawdę gorący trailer! David O. Russel, twórca takich hitów jak 'Fighter' czy 'Poradnik pozytywnego myślenia' powraca! Reżyser wydaje się być kolejnym po Soderberghu twórcą, który nie ma problemów z gromadzeniem naprawdę imponującej obsady. W 'American Hustle' wystąpią: Amy Adams, Christian Bale, Jennifer Lawrence, Bradley Cooper i Jeremy Ranner, a historia porównywana jest z ubiegłorocznym zdobywcą Oscara, 'Operacją Argo'. Zresztą Ben Affleck odrzucił propozycję wyreżyserowania tego filmu. Trudno na razie osądzać, to tylko krótki teaser, ale warto zobaczyć chociażby dla Bradleya Coopera robiącego trwałą...

American Hustle (2013) reż. David O. Russel

wtorek, 23 lipca 2013

Frances Undatable

Frances jest tancerką. Samozwańczą artystką. Frances dużo biega. Czasami się przewraca, innym razem dosłownie fruwa. Frances nie ma stałej pracy. Jest wieczną stażystką, liczącą każdy grosz. Frances ciągle się przeprowadza. Bo Frances to taka typowa bohaterka naszych czasów, przedstawicielka pokolenia 'rozglądaczy' - ambitna, oczytana, nowoczesna kobieta, z siniakami na nogach idąca przez życie. No, w przypadku Frances biegnąca...


Naśladować styl wczesnego Allena, próbowało już wielu, ale twórcom 'Frances Ha' naprawdę się udało. Ważną postacią jest tu Greta Gerwig, gwiazda i współautorka scenariusza filmu - mam wrażenie, że to właśnie jej zawdzięczamy tą pełną uroku, lekkości i mądrego poczucia humoru historię. Oglądając 'Frances Ha', nie tylko skojarzenie z Allenem nasuwa się jednoznacznie, ale także, a może nawet przede wszystkim z serialem 'Girls'. Twórcy wiedzieli, że opowiadając tę historię w taki a nie inny sposób, nie da się uniknąć porównań z przebojem telewizyjnym Leny Dunham. Mistrzowskim posunięciem było więc zatrudnienie Adama Drivera, który w 'Girls' gra jedną z kluczowych postaci. Twórcy powiedzieli tym: porównujcie sobie ten film do 'Girls' ile chcecie, my mamy to gdzieś! I faktycznie mają, bo Frances i jej Nowy Jork, mimo że tak bardzo podobny do Nowego Jorku Hanny, to jednak ciekawszy i barwniejszy. Sztuka to nie łatwa, zwłaszcza w odcieniach szarości. Nie da się ukryć, że serial postawił poprzeczkę wysoko, ukazując życie młodych ludzi w sposób bardzo otwarty i szczery. Twórcom filmu udało się osiągnąć dokładnie to samo i ubrać w piękną i bardzo estetyczną otoczkę. Bez epatowania brzydotą, za to z delikatnością i podwójną dawką śmiechu. Lena Dunham - watch n'learn!


Oglądając ten film zaraża się wręcz optymizmem, a podczas seansu siedzi się z głupkowatą miną zadowolenia przez całe 80 min. Nie dowierza się w to co znowu zrobi Frances. Słucha się inteligentnych i soczystych dialogów. Podziwia się piękne kadry czarno-białego Paryża i Nowego Jorku. Buja się w rytm idealnie dopasowanej ścieżki dźwiękowej zawierającej wiele perełek od Mozarta po Davida Bowie. Zastanawia się dokąd pobiegnie Frances i czuje się, że jest po prostu przepięknie!

Frances Ha (2012) reż. N. Baumbach

czwartek, 18 lipca 2013

End of Innocence

'Stoker' zachwyca formą. Zapewnia estetyczny orgazm w każdej sekundzie oglądania. Począwszy od wysmakowanej czołówki z pojawiającymi się finezyjnie nazwiskami twórców, aż do napisów końcowych (również w niestandardowej formie), jesteśmy raczeni uciechami wizualnymi na najwyższym poziomie. Park bawi się kamerą, manipuluje światłem, igra z kolorami, dając nam chłodną historię skąpaną w ciepłych odcieniach żółci i czerwieni, wspaniale się komponujących ze sobą na ekranie.
'Stoker' zachwyca detalami. Poszczególne sceny budowane są z precyzją, pasją i napięciem wyczuwalnym w każdej klatce, każdego ujęcia. Scena na placu zabaw, gdy India kręci się na karuzeli, czy absolutnie piękna scena z wujkiem przy fortepianie to coś, co NWwŻPF mogłoby oglądać bez przerwy. Dbałość o szczegóły, symbolika przedmiotów i nawiązania do klasyków gatunku, jak słynna scena z 'Egzorcysty', są tak bardzo wymowne, niejednoznaczne i łechtające zmysły każdego kinofila.
'Stoker' nie zachwyca treścią. Największą wadą filmu Parka jest słaby scenariusz. Wentworth Miller powinien pozostać przy organizowaniu ucieczek z wiezienia, bo to idzie mu znacznie lepiej niż pisanie scenariuszy. Oglądając film nie zastanawiamy się co będzie dalej, a raczej o co tu do cholery chodzi i dlaczego tak?! Wszystko ok, tylko, że w finale nie dostajemy żadnej sensownej odpowiedzi. Park, jego aktorzy, operator, montażysta - wszyscy robią co mogą, żeby naprawić błędy 'scenarzysty' i naprawdę im się to udaje. Sprytnie odwracają uwagę, uwypuklają pozytywne aspekty, mimo wszystko zaciekawiają i wciągają w historię. Przerost formy nad treścią ma tutaj bardzo pozytywny wydźwięk!

Sktoker (2013) reż. Chan-wook Park

środa, 10 lipca 2013

Bling Bling!

Nikt nie potrafi tak przenikliwie wejść w świat nastoletniego umysłu jak Sofia Coppola. Tym razem dostajemy bardzo głęboką analizę bardzo płytkich ludzi. Coppola jest wyjątkowo brutalna wobec przedstawicieli pokolenia 'Jukendens', uwieczniających każdą minutę swojego 'fancy' życia na tzw 'samojebkach', dla których celebryci są bogami, a facebook wyrocznią. Pokazuje ich infantylizm, naiwność i bezgraniczną głupotę - głupsza od nich jest tylko Paris Hilton.
'Bling ring' boleśnie pokazuje nam w jak bardzo zepsutym świecie żyjemy. W świecie, gdzie dosłownie każdy może zostać celebrytą, a poziom jego sławy i popularności jest wprost proporcjonalny do poziomu głupoty. Świat, w którym wzorcami do naśladowania dla młodych ludzi są Paris Hilton i Lindsay Lohan. Czy trzeba dodawać więcej? Coppola nie oszczędza również amerykanów, w jednej ze scen 'skruszony' Marc mówi o chorej fascynacji jego rodaków przestępcami. O swoistym kulcie bohaterów pokroju Bonnie i Clyde'a. Ciężko zaprzeczyć, w żadnej innej kulturze nie przypisuje się przestępstwom tak bardzo romantycznego wydźwięku, co niewątpliwie ma duży wpływ na społeczeństwo. Wystarczy spojrzeć chociażby na liczbę seryjnych morderców których na swej piersi wychowała amerykańska popkultura...
Kult sławy i głupota współczesnej młodzieży to tylko kolejne przystanki na drodze, którą już dawno obrała Sofia Coppola. W 'Bling ring' znów porusza temat, który obecny jest i wyczuwalny w każdym jej filmie. Mowa o izolacji i różnych jej obliczach. Z powodu zaborczej matki w odosobnieniu i skazane na własne towarzystwo żyły siostry Lisbon w 'Przekleństwach niewinności'. Obcy w odległej Japonii byli także bohaterowie 'Między słowami'. Maria Antonina nie mogła odnaleźć się na pełnym głupich konwenansów dworze francuskim, ignorowana przez męża była znudzona i również bardzo samotna. Wreszcie Johny Marco, hollywodzki gwiazdor z powodu sławy żyjący samotnie w bezdusznym hotelu Chateau Marmont w sercu LA. W 'Bling ring' odizolowany jest Marc. Przez rok uczył się w domu, ma kompleksy, czuje się brzydki, jest gejem. Poznanie Rebecci, która wyciąga go do ludzi, jest dla niego zbawieniem. Piękna scena w której chłopak błogo leży na łóżku i dosłownie widzimy na jego twarzy rosnące zachłyśniecie się nową znajomości, nowym życiem. Bo Coppola jest sroga dla bohaterów nowego filmu, ale także, jak wszystkie inne postaci, trochę ich broni. Tłumaczy ich postępowanie właśnie tą samotnością i odosobnieniem. Nikt nie chce być sam.
'Bling ring' formą dopasowuje się do tematu, który porusza. Film jest dynamiczny, ładnie nakręcony i posiada rewelacyjna ścieżkę dźwiękową. Widać 'inspirację' marnymi produkcjami typu reality show rodem z MTV, co działa na plus. Kilka scen jest naprawdę zabawnych, jak np. te w szafie Paris Hilton, gdzie dziewczyny walczą o zdobyte łupy. Bardzo przypomina to sytuacje z polskich lumpeksów, różnica taka, że tam wszystko jest za darmo i same 'Zarki'. Kilka scen sprawia, że będziecie wstydzić się swojego człowieczeństwa, (wywiad dziennikarki Vanity Fair z Nicki i jej matką). Jeśli podobało Wam się 'Spring Breakers', zachwycicie się również najnowszym filmem Coppoli. Moda na mądre filmy o głupich nastolatkach trwa!

Bling Ring (2013) reż. S. Coppola

wtorek, 9 lipca 2013

Wanna fight?!

'Tylko Bóg Wybacza', niczym antyczna tragedia, rozpisany jest na trzech aktorów - Julian, Matka i Policjant. Są to jednak zaledwie postaci drugoplanowe, bowiem pierwsze skrzypce w tej historii gra zemsta! Jedynym, który ślepo nie poddaje się jej urokowi jest Julian, czyli jeszcze bardziej milczący, poruszający się w zwolnionym tempie i odwracający w rytm muzyki głowę Ryan Gosling. Jest on typowym bohaterem tragicznym, targanym przeciwnościami losu, rozdartym pomiędzy szacunkiem i bezgranicznym oddaniem matce, a własnymi wartościami i zasadami, którymi kieruje się w życiu. Relacja Juliana z matką to jeden z ciekawszych wątków w filmie. Refn jawnie nawiązuje do historii Edypa. Julian także zabił ojca, a w filmie są sceny, gdzie wydaje się, że kolokwialnie mówiąc, za chwile przerżnie matkę, albo ona jego. Wiele razy będziecie mieli ochotę w kinie krzyknąć 'Dafuuuq?!', zwłaszcza podczas sceny kolacji, która
jest bardziej wstrząsająca niż cała ta rozdmuchana 'niepotrzebna przemoc' w filmie. Jeśli już mowa o mamusi, to Kirstin Scott Thomas w blond lokach i 'Barbie style'? Powiedzenie, że w takiej roli jej jeszcze nie widzieliście, nigdy nie brzmiało tak prawdziwie! Wracając do filmu, jeśli spodziewacie się kolejnego 'Drive', to spodziewajcie się dalej, ale się rozczarujecie. Refn nie idzie na łatwiznę, tworzy film zupełnie inny, ale nie pozbawiony charakterystycznego dla siebie stylu. Mało kto potrafi w tak piękny sposób opowiadać w kinie o przemocy. Scena walki Juliana z policjantem, czy akcja ze szklanką - perełki których długo nie zapomnicie! 'Tylko Bóg Wybacza' ogląda się zaskakująco dobrze, pomimo tego, że wydaje się być filmem rozlazłym i monotonnym. 90 minut, które gdyby normalnie zagrać, nakręcić i zmontować, spokojnie zmieściłoby się w pół godziny. Całe szczęście tak się nie stało, bo film od strony wizualnej jest piękny! Wysmakowane kadry, klaustrofobiczne wnętrza skąpane w granacie i czerwieni, no i ta muzyka! Wszystko to sprawia, że zmysły każdego kinomana oszaleją! I to wszystkie zmysły, bowiem w sali kinowej dosłownie unosi się klimat starych kaset VHS, na których wszyscy się wychowaliśmy. W 'Tylko Bóg Wybacza' nie brakuje również ironii i naprawdę dobrego humoru. Wanna Fight?

Only Gog Forgives (2013) reż. Nicolas Winding Refn

sobota, 6 lipca 2013

Idioci?


Kino uwalniające wojerystyczne zapędy każdego z nas. Mistrz Trier tworzy Dogmę, eksperymentuje, bawi, a przede wszystkim szokuje. Sprawia, że czujemy się niekomfortowo i nieswojo. W oryginalny i nietuzinkowy sposób porusza wiele trudnych kwestii społecznych. Otwiera nam oczy, wskazuje różnicę pomiędzy tolerancją i współczuciem, a tanią litością. Wszystko po to, abyśmy mogli zbadać swoje zwyczaje i obyczaje, zobaczyć jacy jesteśmy naprawdę. To co zobaczymy, raczej nam się nie spodoba. Prawda w oczy kole?


Idioci (1998) reż. Lars von Trier

Pra-hipsta!


Jest coś niezwykłego w twórczości Lisy Cholodenko. Niewielu jest reżyserów skupiających się na problematyce LGBT w taki normalny, naturalny sposób. Nie próbujących walczyć o coś, manifestować swoich racji, obnażać stref nieznanych, a zwyczajnie i po ludzku opowiadać historie. W 'Wysublimowanej sztuce fotografii' dostajemy historię miłosną. I co z tego, że dwóch kobiet? Cholodenko to nie interesuje - woli skupić się na emocjach. Film jest także udanym portretem artystycznej bohemy, albo jak kto woli hipsterów. Tak, praprzodkowie dzisiejszych hipsterów, opanowujących m.in. tereny naszego kraju, byli już znani 15 lat temu. Bez ajfonów, instagramu i kubeczka ze starbunia - Artyści. Warto zwrócić również uwagę na fenomenalną rolę mistrzyni drugiego planu, Patricii Clarkson! Jako ciągle zaćpana niemal do nieprzytomności Greta, była niemiecka aktorka, której kariera skończyła się wraz ze śmiercią Fassbindera, jest zabawna, prawdziwa i bardzo poruszająca.

Sztuka wysublimowanej fotografii (1998) reż. L. Cholodenko

The Kids Are NOT Alright!


'Kids' dzieli odbiorców na tych, dla których jest kultowy i na tych, którzy uważają, że się zestarzał, nie przetrwał próby czasu. Prawda jest taka, że HIV dziś już tak nie przeraża, jednak to, czego naprawdę należy się bać i przed czym przede wszystkim przestrzega Clark to fakt, że na świecie wciąż są 'dzieciaki', które myślą i postępują w taki sposób, jak postaci w filmie! To nie zmieni się jeszcze długo. 'Kids' ogląda się niczym dokument cinema verite, z trzęsącą się kamerą 'z rączki' i dialogami tak prawdziwymi, że wydaje się, że Harmony Korine spisał je podsłuchując swoich 'ziomów z ośki', a Clark zmusił aktorów-naturszczyków do improwizacji w co drugiej scenie. Reżyserowi świetnie udało się uchwycić nihilizm i zezwierzęcenie znudzonej, nie mającej nic do roboty młodzieży, która nie robi nic innego poza ćpaniem, piciem, imprezowanie i pieprzeniem się. Doskonale wypadają również sceny, w których same dziewczyny i sami chłopcy bardzo otwarcie rozmawiają na temat seksu i tego w jaki sposób odbierają ten 'magiczny moment' pierwszego razu.
'Kids' to 90 minut, które spokojnie zastąpić może żmudne godziny bzdurnego przystosowania do życia w rodzinie i na pewno bardziej by dotarło do młodzieży niż ględzenie nauczycielki peszącej się wypowiadając słowo penis. Bo ten film, to lektura obowiązkowa dla niektórych 'dzieciaków' i wielu z nich po seansie, niczym Casper w finale filmu, powiedzą sami do siebie: 'Jesus Christ, what happened?!'

Kids (1995) reż. L. Clark