poniedziałek, 13 listopada 2017

Perły przed wieprze

Darren Aronofsky to jeden z nielicznych reżyserów posiadających autentyczne jaja! Jego odwaga i konsekwencja w przenoszeniu do mainstreamowego kina twórczości tak trudnej, tak wymagającej, tak bardzo nie dla każdego, jest godna podziwu. Jeśli dodać trochę autoodniesień i garść inspiracji wielkimi mistrzami, dostajemy jeden z najciekawszych, najbardziej niepokojących, ale również (niestety) jeden z najbardziej niezrozumiałych filmów mijającego roku. Perły przed wieprze?


Fascynacja Aronofsky-ego Romanem Polańskim jest powszechnie znana. Cała kampania filmu, jak i jego początek, delikatnie sugerowały, że będziemy mieli do czynienia ze sporą inspiracją tzw. 'trylogią apartamentową', szczególnie 'Dzieckiem Rosemary'. Reżyser szybko rozwiewa wątpliwości, że inspiracja owszem, ale ten film to znacznie więcej. 'mother!' przepełniona jest bowiem wspaniałą symboliką. Począwszy od tego najbardziej jaskrawego, biblijnego nawiązania, historii stworzenia świata, historii ludzkości, poprzez sztukę, popularność, sławę, po macierzyństwo i patriarchat. 

Mamy tu bowiem głównego bohatera, Poetę - 'boga' (Bardem). Ogarniętego rządzą, ale i presją tworzenia. Kobieta (Lawrence) zostaje sprowadzona do roli gospodyni. Podporządkowana starszemu mężczyźnie, ma dbać o ognisko domowe (dom symbolizuje tu Ziemię), wspierać go i urodzić mu wspaniałego potomka. Trochę 'Matka natura', inspiracja dla Poety, 'boga' do tworzenia. Traktowana jedynie jako narzędzie, wykorzystana i zdeptana przez ludzi, których on bez pytania wpuścił do ich świata. Sprzedana za odrobinę uwagi, splendoru, który z czasem przeradza się w kult i uwielbienie. Poeta się zatraca.

Doskonale odnajduje się tu para bohaterów drugoplanowych - schorowany 'Adam' (Ed Harris) i  podstarzała 'Ewa' (rewelacyjna Michelle Pfeiffer). Wygnani z raju (w ich przypadku rajem była młodzieńcza, szalona miłość, bez dzieci, bez zobowiązań), muszą toczyć trudne życie zwykłych śmiertelników, wydając na świat synów 'Kaina' i 'Abla' - ich historię każdy zna. W rezultacie poznajemy ich, gdy on jest jedną nogą nad grobem, a ona targana nałogami, krąży po świecie głównych bohaterów, niczym mitologiczna harpia. To Poeta - 'bóg' wpuszcza ich do swojego świata, dając początek kolejnym wydarzeniom. 

Wreszcie 'mother!' jest przejawem głębokiej autoironii Aronofsky-ego. On sam, podobnie jak grany przez Bardema Poeta, jest artystą w średnim wieku, związanym ze znacznie młodszą kobietą. To nie przypadek, że gra ją Jennifer Lawrence, która jest również życiową partnerką reżysera. Aronofsky rozumie okrucieństwo geniuszu, wie co podsyca i wspiera kreatywność. Nie pozwala widzowi nawet przez minutę poczuć się komfortowo w kinowym fotelu. Tworzy film odurzający, przesuwający każdą możliwą granicę. W dziki i nieskrępowany sposób, nadaje kształt istocie tworzenia i zniszczenia. Chaosowi, który wciąż nas otacza. Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz...

mother! (2017) reż. D. Aronofsky

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz