piątek, 15 listopada 2013

Liczę do pięciu...

Filmy takie jak 'Pięć tańców', małe i skromne, pokazują coś, co rzadko można znaleźć w dużych produkcjach. Pokazują, że każde miasto ma w sobie miliony małych historii, które czasami są nudne, czasami nic nie znaczące ale zawsze są równie ważne dla ich bohaterów i tak samo warte opowiedzenia. 
Historia Chipa taka właśnie jest. Banalna, prosta, nieoryginalna. Ot chłopak z małego miasteczka przyjeżdża do Nowego Jorku, szukając swojego miejsca na ziemi. Nie wie kim jest, nie wie co czuje i jak czuje. Kocha tańczyć. Znajome? Jasne! Bo ta historia, mimo, że ważna jest tłem dla pięknej muzyki i wspaniałego tańca, których w tym skromnym filmie nie brakuje. Faktycznie układy choreograficzne, ruch sceniczny aktorów ich technika to bardzo mocne punkty obrazu Alana Browna i stoją na wysokim poziomie. Do tego bardzo nastrojowa i jednocześnie emocjonująca ścieżka dźwiękowa wypełniona spokojnymi balladami. 'Pięć tańców' to film, w którym wszyscy miłośnicy tańca zakochają się w pięć minut, a tym bardziej wrażliwym spłynie niejedna łza po policzku.

Pięć tańców (2013) reż. A. Brown

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz