wtorek, 7 stycznia 2014

Nienasycony

Matka natura obdarowała mężczyzn dwoma ważnymi organami: sercem i penisem. Niektórym jednak podarowała krwi tylko na tyle, by mogła zasilać jeden z nich. Który? Wiadomo...
Takim facetem wydaje się być Brandon, ale to pozory. Bo 'Wstyd' to film o odczuwaniu, a właściwie jego braku. Brandon, podobnie jak pozostali bohaterowie, robi wszystko żeby nie odczuwać. Uciec od konfrontacji z uczuciami, zmienić się mechaniczne twory, umrzeć. Ale nie fizycznie. Umrzeć wewnętrznie, przestając zupełnie generować jakiekolwiek emocje. To problem współczesnego społeczeństwa, ludzi takich jak Brandon. Żyjących w dużych miastach nic nie znaczących jednostek, introwertyków, skrajnych samotników. Ludzi żyjących w swoich samotnych pustych światach, według określonych przez samych siebie reguł. Niby wolność, a tak naprawdę więzienie. Brandon jest tutaj skrajnym przypadkiem, kilka razy dziennie się onanizuje, od czasu do czasu skorzysta z usług profesjonalistki, czasami wyrwie kogoś w barze. Powtarza, że miłość, zaangażowanie i bliskość to nuda. Wcale nie jest seksoholikiem. Jeśli już jest od czegoś uzależniony to pornografia. Pozwala mu unikać kontaktu z ludźmi, załatwiać potrzeby 'na własną rękę'. Żyć samotnie w chłodnym i bezosobowym mieszkaniu, w jednym z bezdusznych apartamentowców tak bardzo anonimowego miasta jakim jest Nowy Jork. Wybór lokalizacji nie jest przypadkowy. Gdy Carey Mulligan śpiewa na początku filmu w swojej bardzo przejmującej interpretacji piosenkę New York, New York, Franka Sinatry, bohater wzrusza się. Tekst jest o mieście, które nigdy nie śpi. W którym życie funkcjonuje na pełnych obrotach, w rzeczywistości funkcjonuje słabo. Po występie Brandon ociera łzę. Jego szef zauważa, że się wzruszył, a on sam idzie zamówić drinki. Ucieka.
'Wstyd' jest filmem bolesnym. Jest także filmem otrzeźwiającym, przynajmniej na chwilę. Oglądając go w duchu modlimy się, żeby nie skończyć tak jak Brandon. Z kina wychodzimy zdewastowani. Skrajnie smutni i zdołowani, ale bogatsi o pewne doświadczenia. Jakie? Każdy musi sobie sam na to odpowiedzieć i każdy sam musi wyciągnąć lekcję z tego, co tak doskonale prezentuje nam McQueen. Rytm filmu, każda scena, każde ujęcie jest po coś. Nic tam nie jest przypadkowe. Reżyser doskonale stopniuje emocje, budując napięcie w tym kameralnym i z pozoru spokojnym filmie. McQueen nie patyczkuje się z nami, serwując chłodną analizę współczesnego świata. Najbardziej gorzką dlatego, że cholernie prawdziwą.

Wstyd (2011) reż. S. McQueen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz